czwartek, listopada 20, 2014

A nie lepiej wam w murawance siedzieć?
Czyli na co nam stara kurpiowska drewniana chałupa.


Kurpiowska wieś, u Teściów. L. w internecie szuka instrukcji obsługi do belownicy Taty, bo coś nawaliło i trzeba naprawić. Piję herbatę, jestem w czwartym miesiącu ciąży i zastanawiam się co dalej. Dopiero przeprowadziliśmy się na wieś i wprowadziliśmy do niewielkiego domku mojej Mamy - lato się już kończy, ale dalej jest ciepło i słonecznie. Od czasu do czasu snujemy wizję własnego domu. Nie stać nas na razie na to - to pewne, ale na szczęście marzenia jeszcze są za darmo, więc pomarzyć można.
.
Rodzice L. mają ogromny dom, a po wyprowadzce piątki dzieci wydawał się jeszcze większy. Wybudowali go kilkanaście lat wcześnie opuszczając drewnianą chałupkę, która dalej stoi na podwórku i została wystawiona na sprzedaż: "Drewniany dom z bala do przeniesienia". Chętnych nie tak znowu wielu, chociaż cena śmiesznie niska. Tutaj na drewnianej wsi ludzie wolą mieć murowane lokum. Dawniej każdy miał drewnianą chałupę, ale zapanowało przekonanie, że "lepiej siedzieć w murowance". Ludzie zaczęli wyprowadzać się z tradycyjnych domków, a pustaki sprzedawały się jak świeże bułeczki. Ale starego domu szkoda burzyć, więc niech stoi póki nie zawadza za mocno. Przyda się na graciarnie albo spichlerz.

Za kilka dni miał przyjechać kupiec dobić targu. Chałupa mu się spodobała - zdrowa i większa niż większość w okolicy i nie taka znowu stara, bo z lat pięćdziesiątych. Przez okno tarasowe przyglądałam się jej i rozmawiałam z L., że to całkiem fajnie tak wziąć starą chałupę i zrobić z niej coś nowego. Koszt znacznie niższy niż przy budowie nowego, a trwałość niemal ta sama.

Halo, halo! No przecież!

- Kochanie - zaczęłam nieśmiało - a gdybyśmy tak my sobie taki domek przenieśli?
Spojrzałam na niego i wiedziałam, że jemu też ta myśl snuła się po głowie.
- Czemu nie, myślę, że rodzice daliby nam ten dom, gdybyśmy chcieli - odpowiedział.
- Naprawdę? Przecież mają kupca.
- Jeszcze jej nie kupił. Można wszystko odwołać.

Gdy w pokoju zjawili się rodzice L. powiedział im o naszych planach. Nie byli co do tego przekonani. Dom oczywiście chętnie dadzą (tego, że są skąpi to nie można o nich powiedzieć), ale czy nie lepiej jednak z pustaka? Może oni jednak ten dom sprzedadzą i oddadzą nam pieniądze ze sprzedaży, a my dołożymy do murowanego? No tak, ale to byłaby tylko kropla w morzu potrzebnych pieniędzy, a tu stoi całkiem niezła kompletna chałupa do wzięcia! L. Jeszcze chwilę się zastanawiał, rozważał, kalkulował, co lepsze. Ale ja zdążyłam się już zakochać w tych balach - wiadomo, baba jest bardziej sentymentalna i romantyczna. Decyzja zapadła. Co jak co, ale pod tym względem mam kochanych Teściów. Jak mogą pomóc, to pomogą. Chcecie chałupę? Bierzcie, a co tam. Mama nawet znalazła plusy - w końcu będzie miała widok z tarasu.

Droga była przed nami długa, ale mieliśmy plan. Najpierw trzeba wyciąć las na działce, którą dostałam od mojej Mamy. Potem wylesić, podzielić na mniejsze działki, przekształcić na budowlane, jedną lub dwie sprzedać, żeby trochę grosza wpadło i mieć za co zacząć. Roboty ogrom, a ja z brzuchem niewiele pomogę.

Formalności było wiele. Wszystko się przeciągało. Gdy urodziłam Romana wiele rzeczy stanęło w miejscu. L. zaczął szukać pracy, ja skupiałam się na tym, żeby ogarnąć całe to macierzyństwo.

Minęło sporo czasu, ale niedługo działki będą gotowe na sprzedaż (gdyby ktoś marzył o działce na kurpiowskiej wsi pod lasem przy wiejskiej, ale asfaltowej drodze, no to wiecie, do kogo dzwonić...). A nasz domek dalej stoi na starym miejscu i czeka - kiedyś Wam go pokażę. Trzymajcie kciuki, żeby się nam udało.

Zdjęcie powyżej autorstwa Michała Wichowskiego - moje kolegi ze studiów.
Idealnie wstrzeliło się w temat dzisiejszego posta. Pokazuje jak zmienia się wieś pod względem urbanistycznym. Jest to jedno z licznych zdjęć Michała, które uwielbiam.
Za użyczenie zdjęcia ogromnie dziękuję.