piątek, grudnia 13, 2013
Matka (nie)idealna i spór o pralkę
Podobno punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. A jak się już niektórzy dobrze rozsiądą i tak dobrze nam się przyjrzą to możemy się o naszym życiu wiele dowiedzieć.
A bywa, że dowiemy się co nieco od tych, którzy rodzicami już byli, gdy my jeszcze sikaliśmy w pieluchy. Dobra, najprawdopodobniej dziewięć z dziesięciu takich osób siedzi cicho, ale czasem jak się jedno odezwie to zaczynamy rozumieć dlaczego to milczenie jest złotem, a nie gadanie.
No bo my to nie mamy co narzekać, bo oni to takich wygód jak my dziś są to nie mieli. Mamy przecież pralki automatyczne, pieluszki jednorazowe i gotowe kaszki w torebkach. Są jeszcze te obiadki w słoikach - luksus absolutny, a jak jednak zdecydujemy się gotować same naszym dzieciom to przecież mamy te blendery, które za nas wszystko zrobią i nie musimy męczyć się przecieraniem przez sitko i złościć kiedy niewdzięczne dziecko wypluje tak misternie przygotowany posiłek (bo jak te ze słoiczka wypluje to tak nie szkoda przecież, bo się nie napracowaliśmy przy nim). Kolorowych kocyków nie było, wózków z obrotowymi kółkami i tyle kremów na ukochaną pupę malucha. No i jeszcze te ubranka rozpinane w kroku, których oni nie mieli! Możemy z uśmiechem na ustach przebierać nasze samowychowujące się dziecko i rozkoszować się zapachem jego kupki.
Jak posłuchamy to nawet przez chwilę jakiś chochlik podsunie nam myśl, że może rzeczywiście oni mieli gorzej. A potem jeszcze myślimy - właściwie to nasza babcia mogłaby im powiedzieć prawie to samo. Bo babcia nawet Frani nie miała tylko prała na tarze, mleka w proszku nie było i jak cycki były puste to bieda kompletna. Jak tak dłużej pomyśleć to dziękować Bogu, że się w epoce kamienia łupanego nie urodziliśmy, bo wtedy to dopiero przechlapane.
No właśnie, powinniśmy siedzieć cicho - oni nie lubią jak ktoś tak marudzi. Dlaczego? Bo sami wolą to robić, a my siedźmy cicho. A gdy już tak strasznie narzekamy, bo śmialiśmy przed chwilą w jednym zdaniu zauważyć, że trochę się nie wyspaliśmy, bo dziecko budziło się w nocy dziesięć razy i płakało godzinę - usłyszymy, że oni też tak mieli. Skoro też to przeżyli, to chyba powinni nas zrozumieć? Niestety, takie myślenie to czasem skrajna naiwność z naszej strony. Poziom empatii: minus jeden.
Całe wieki mijają i uświadamiamy sobie, że bez względu na to, czy pierzemy ubranka dzieci w automacie, czy na tarze w rzecze to macierzyństwo nie staje się przez to o dziwo łatwiejsze. Bo może wcale nie o pralkę w macierzyństwie chodzi...
A co na to nasze pokolenie? Przecież matka powinna tryskać na prawo i lewo radością, że może wychowywać swoje dzieci (w końcu tak napisali w gazetach!). A poza tym tylko wyrodna lub niedojrzała matka skarży się na swój los - przecież jest dorosła i wiedziała na co się szykuje rodząc dzieci, a jak jej źle to było ich w ogóle nie mieć (sic!)
Oj, ile ja razy takie teksty czytałam w internecie. Tu takich życzliwych znajdziemy wielu. Cóż - ludzi występujący anonimowo w sieci charakteryzuje niezwykła lekkość krytyki.
Gdy zaczniemy w towarzystwie znajomych narzekać np. na naszą pracę - że szef ciągle się czepia, koleżanka/kolega z działu ciągle pod nami dołki kopie, znowu kazali zostać po godzinach lub pracować w sylwestra i to nic, że zarabiamy nie tak źle - wolelibyśmy zarabiać mniej, ale mieć więcej świętego spokoju. Zawsze się ktoś znajdzie, kto poklepie po ramieniu, przyklaśnie, że rozumie, że jest ciężko, ale damy radę. Czy ktoś nam powie: jak Ci się robota nie podoba to ją rzuć, bo widać nie dojrzałeś do tego, żeby pracować w poważnej firmie? Hmm... wątpię. Ale wspomnieć, że jest się zmęczonym, bo jest się z dziećmi 24/7? No przecież to nie przystoi.
Nie jesteś przecież jedyna. 99% kobiet zostaje matkami od wieków, więc nie ma na co narzekać. Ale, że większość ludzi pracuje od wieków to już zapomnieli.
Dobra. Wyżyłam się. Chyba mi przeszło.
Zanim ktoś mnie ubiegnie - nie czuje się ani zaszczuta, ani nieszczęśliwa jako Matka. Niektórzy nawet twierdzą, że nie narzekam i chodzę uśmiechnięta (chyba rzadko mnie widują :) Nie jestem też przesadnie samotna. Może dlatego, że mieszkam w jednym domu z Mamą i zawsze jest do kogo buzię otworzyć. A poza tym to właściwie mieszkamy na środku lasu i do najbliższej przyjaciółki mam kilkanaście kilometrów, a samochód jeździ do pracy razem z Mężem, no bo ktoś go zawieść musi. Mąż pracuje do późna, a ja mogę do woli rozmawiać z drzewami podczas spacerów - nawet wdzięczni z nich towarzysze, tylko trochę drętwi.
Takich tekstów jak te, które opisałam może i nie słyszę codziennie. Niech to będzie raz na tydzień lub miesiąc, ale ruszy nerwy jak mało co. Gdy takich rzeczy słucham (czytam...) to mam ochotę krzyczeć, a raczej drzeć się i przełożyć kogoś przez kolano.
Nikt nie pomyśli, że wiele z nas nie "marudzi", żeby się nad nami użalać. Mówimy o naszym życiu i problemach jak każdy inny człowiek. Przecież sporadyczne ponarzekanie sobie nie jest wyznacznikiem naszych uczuć do dziecka, ale próbą rozładowania własnych emocji. Nie chcemy też często współczucia, ale tego, żeby ktoś zwyczajnie zrobił nam ciepłą kawę, gdy wstajemy rano na w pół żywi. I może tak czasami jakiś komentarz, że dobra z nas Mama.
Bo my kochamy nasze dzieci. Do piekła byśmy za nie poszli i pokroić się dali! I nuż się w kieszeni otwiera, gdy słyszymy, że nie powinniśmy mówić o własnym zmęczeniu.
Brak komentarzy: