niedziela, grudnia 08, 2013

książka z brzuchem w tytule

Jest to jedna z moich ulubionych opowieści księgarskich.

Był to dzień w pracy, który zaczął się dość leniwie. Do księgarni wszedł pewien sympatyczny Pan i poprosił o pomoc w sprawie odnalezienia jednej książki. Oczywiście, żaden problem!


Ale problem jednak był i to niemały. Pan bowiem właściwie nie bardzo wiedział, czego szukał. Nie znał ani autora, ani tytułu wspomnianego dzieła. Była to książka raczej niedawno wydana, autor był chyba polski i zapewne mężczyzna, a tak w ogóle to podobno całkiem dobra, ale o czym to niestety Panu jakoś umknęło. No to świetnie, szukaj dziewczyno igły w stogu siana. Ale czemu nie - właściwie nie miałam nic ciekawszego do roboty, a beznadziejne przypadki były niemal moją specjalność. Bo kto miałby tyle cierpliwości do kłopotliwych, a czasem po prostu upierdliwych klientów jak nie ja. Przemaglowałam Pana jeszcze trochę, bo przecież coś wiedzieć musi o książce, po za tym, że ją chce. Aż w końcu voilà! Zdobyłam strzępek informacji.
- To była książka z brzuchem w tytule


Zaczęłam jednak się podejrzewać o pewne braki w mojej wiedzy na temat nowości wydawniczych. Zaproponowałam Panu, aby rozejrzał się na stole z nowościami - może przypadkiem ją zauważy, a ja puściłam się w wir poszukiwań w internecie. 

Niestety. Klapa. Zupełne zero. Tym razem Wujek Google milczał. Pomocy znikąd. Czas zacząć godzić się z porażką.

W tym czasie zadzwonił telefon - jak zwykle w przerwie w pracy dzwonił Mąż. Mój jedyny klient lawirował lekko zagubiony między półkami gdzieś na końcu księgarni, więc odebrałam. 

Tak, kupię chleb. U mnie też wszystko dobrze, ale wiesz mam takiego klienta - postanowiłam opowiedzieć mu o mojej księgarskiej zagadce. A Mąż wypalił:
- A nie chodzi przypadkiem o Drwala tego, no… Witkowskiego, wiesz - tego geja?
- Ale tam nie ma żadnego brzucha!
- Tak mi tylko przyszedł do głowy, bo ostatnio dużo w radiu słyszałem.
Rozbawił mnie kompletnie. Uśmiechnęłam się pod nosem i pożegnałam z nim. 

Pan w tym czasie lekko już zrezygnowany podszedł do lady i oznajmił mi porażkę w swoich poszukiwaniach. Ja, niestety, nie miałam dla niego wiele lepszych wieści jeśli chodziło o moje małe śledztwo. W ostatniej chwili jednak postanowiłam zaryzykować:
- A nie chodzi przypadkiem o Drwala Michała Witkowskiego?
Wierzcie mi - czułam się niemal jak kompletna idiotka. Był to akt desperacji, bo jak wiadomo tonący brzytwy się chwyta. Byłam przygotowana nawet na to, że niezwykle uprzejmy Pan zwyczajnie mnie wyśmieje i wyjdzie. Ale... Pan, nagle olśniony, się rozpromienił:
- Tak, dokładnie o tę książkę mi chodziło!
Że co?! Ale niby jak?! Zgłupiałam do reszty... ale oczywiście z uśmiechem na twarzy. 

Tak, oczywiście, nie ma za co dziękować, polecam się na przyszłość, mi również było miło, zapraszam ponownie.

W pięć minut później pan wyszedł z naszej księgarni z uśmiechem na twarzy i książką zapakowaną przeze mnie skrupulatnie w torebkę z logo naszej księgarni. A ja pozostałam na miejscu lekko skonsternowana. Dobrze - jeden facet mógł ubzdurać sobie jakiś brzuch w dowolnej książce, ale co sprawiło, że drugi facet jakoś ogarnął tę pokrętną logikę?

Przyznam się, że wtedy jeszcze tej książki nie czytałam i zaczęłam podejrzewać, że sprawa tajemniczego brzucha wyjaśni się, kiedy już poznam jej treść. Dziś jestem po lekturze zacnego dzieło i dalej pozostaje w cieniu brzusznej zagadki. A Mąż do dziś nie jest w stanie mi sam tego wytłumaczyć, zrzucając wszystko na karb zwykłego przypadku.

Ps. Recenzja książki nieco później.


6 komentarzy:

  1. O Matko pamiętam go ;) Paulina

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja ukochana księgarska historia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A być może będzie ich więcej - i Ty wiesz dlaczego ;)
      A to przypadkiem nie Ty robiłaś zdjęcie?

      Usuń
  3. Omatko! Męska intuicja! A książka bardzo dobra, tylko też za bardzo nie wiem skąd ten brzuch...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha, mój mąż i męska intuicja :) chociaż muszę przyznać, że nie raz mnie zaskakuje.
      A historię z brzuchem uwielbiam.

      Usuń