sobota, grudnia 07, 2013

Pierwszy śnieg i jego skutki

Zawitała zima na Kurpie, a razem z nią plucha i przeziębienie. Zdecydowanie nie lubię pierwszego śniegu - jest zupełnie nieudany, szczególnie gdy nawiedzi nas zaraz potem plusowa temperatura. I te bakterzyska ohydne kłębią się wszędzie przy tej pogodzie. Dotknęło i nas. Razem z Romanem zalegliśmy zupełnie. Jemu zdaje się powoli przechodzić, ale mi niestety nie. Do tego Ksawery szaleje na dworze, chociaż u nas chyba postanowił trochę odpocząć, bo nie daje się aż tak we znaki. Tym samym utknęliśmy w domu, pijąc syropki i herbatkę z czarnego bzu i lipy.


Z blogiem miałam ruszyć z kopyta, ale ktoś chyba zapomniał podkuć mojego konia... No cóż - z przeziębionym i ząbkującym jednocześnie Romanem nie wygrasz. Dzielny z niego mężczyzna, ale noce dają się we znaki. Aż trudno uwierzyć, że moje wiecznie uśmiechnięte dziecko potrafi tak kopać, złościć się i krzyczeć na bogu ducha winną Matkę. Z rozrzewnieniem zaczynam wspominać jego kolki, gdy miał dwa miesiące. Potem miało być coraz lżej - już chyba nigdy nie uwierzę takim zapewnieniom. Sen stał się towarem luksusowym i deficytowym jednocześnie.  Dziś obudziłam się ze światłowstrętem - nie wiedziałam co to tak naprawdę jest do teraz. Dodając do tego wszystkiego moje bolące zatoki i piekące gardło zaczynam czuć, że powoli zamieniam się w zombi.

Mąż w pracy, a przydałby się pod bokiem, żeby zrobić ciepłą herbatę i pogłaskać po głowie - na to jednak muszę chyba poczekać do wieczora. Na razie dzwonił i kazał pić syrop z cebuli - blee..., ohydne to niesamowicie i woni w całym domu. Owszem, pomaga, ale bakterie chyba uciekają nie za sprawą zbawiennym właściwości cebuli z cukrem, tylko zwykłego smrodu. Sama bym uciekła, ale instynkt przetrwania i wygrania z chorobą jest silniejszy. Wyposażyłam się w cytrynę, sok z czarnego bzu, miód, tran i czosnek, ale co roku od kilku lat jest ta sama historia. Pomyśleć, że jak byłam dzieckiem to prawie nie chorowałam - była to raczej smutna domena mojej starszej siostry. Pewne rzeczy jednak chyba są rodzinne.

Chciałam dodać jakieś zdjęcia z pierwszej przemiany Kurpi Zielonych w Białe, ale nie wyjdę z domu - wybaczcie. Siedzę i nie ruszam się z domu. Będę piła herbatę i gapiła się w świąteczne reklamy w telewizji. Innego wyjścia nie mam - Babcia Romana uwielbia oglądać telewizję, ja nie, ale póki tu mieszkam to muszę przynajmniej to zaakceptować. 

Muszę nawet przyznać, że nastrajają mnie świątecznie. Jako dziecko XX wieku pięknie poddaję się czasem marketingowym specjalistom od namawiania ludzi do zakupów. Na razie jednak kupuję tylko oczami. Moja zapadła wieś uchroniła mnie tym razem od biegania po marketach i galeriach w celu poszukiwania prezentów świątecznych i chwała jej za to. Przypominam sobie o tym za każdym razem, kiedy dzwoni do mnie Siostrzyczka z wściekłością, że omal nie została stratowana w galerii. Oczywiście po godzinie poszukiwań nie kupiła żadnego prezentu, za to, obok frustracji, narodziła się w niej nieopanowana chęć ucieczki. Doradziłam jej - kawę, ulubioną muzykę i... zakupy w sieci. 

Ja czekam na ostatnie przesyłki z prezentami. Nasz listonosz będzie miał wiele okazji do odwiedzin - nawet więcej niż zwykle. Odkąd się przeprowadziliśmy bardzo zaprzyjaźniliśmy się z naszym roznosicielem listów, który już na początku stwierdził, że gdyby nie my to Poczta Polska by upadła. Chociaż, gdy kilka miesięcy temu prawie co dzień nas odwiedzał (robiłam wtedy wiele zakupów dla nowo narodzonego Romana), to pewnego dnia stwierdził, że należy mi odciąć internet. No cóż - internetu nie odcięli, a Pan listonosz dalej przyjeżdża do nas z uśmiechem na twarzy. 

Uciekam zaparzyć kolejną herbatę z miodem zanim Roman obudzi się z drzemki. Dziś ma przyjechać Siostrzyczka w odwiedziny to trzeba stanąć na nogi. Z niecierpliwością czekam na własny powrót do świata żywych.

Jeśli ktoś zna jakieś cudowne domowe sposoby na odporność i przeziębienie, które w cudowny sposób stawiają na nogi to chętnie je poznam :)


Brak komentarzy: