poniedziałek, stycznia 27, 2014

Zostać szczęśliwym człowiekiem

Do szóstego roku życia upierałam się, że zostanę archeologiem ze ścisłym nakierowaniem na paleontologię. Uwielbiałam dinozaury i grzebanie w piachu, a odkrywanie to była moja ulubiona zabawa. Następnie jako już dojrzała siedmiolatka upodobania zmieniłam i postanowiłam zostać astronomem (chociaż długo żyłam w rozterce, że może lepiej być astronautą, bo to przecież większa przygoda). Potrafiłam godzinami leżeć w ciepłe lipcowe wieczory na kocu na podwórku i gapić się w niebo. Gdy po raz pierwszy, za sprawą Taty, zamieszkał z nami pierwszy atlas z mapą nieba - wychodził na nocne eskapady razem ze mną. Dziś nawet znalazłam lunetę, którą kupił wtedy Tata (a wydatek był to niemały), żebym mogła obserwować księżyc z bliższej perspektywy. I tak zaczął się poszerzać mój świat - jego poznawanie zaczęłam od kosmosu.


Jak nietrudno się domyślić astronomem ani archeologiem nie zostałam. Nie wiem, kiedy zeszłam z tej drogi. Pamiętam jedynie, że jeszcze w pierwszej klasie liceum miałam szóstkę ze sprawdzianu z fizyki z działu astronomicznego, a następnie zawiodłam mojego nauczyciela przedmiotu, że jednak nie jestem odkryciem w dziedzinie fizyki i do końca szkoły zadowalałam się czwórkami, trójkami i sporadycznymi piątkami. Z odkrycia nici. Dobra byłam z polaka, a jak! Ale lekcji polskiego nie lubiłam (no chyba, że do odpowiedzi został wywołany jeden z kilku moich kolegów - wtedy można było boki zrywać, uwieeeelbiałam to) i do końca twierdziłam, że na polonistykę nie pójdę. Kiedy zmieniłam zdanie? Chyba w dniu składania papierów na studia.


Dzisiaj pani magister (jak 3/4 naszego kraju) z filologii polskiej. Leń patentowany, jakim byłam na wcześniejszych szczeblach edukacji, ukończył studia z jedną z najlepszych średnich na roku. Kochałam te studia na swój sposób. Co prawda na odtrutkę poszłam zaocznie do technikum informatycznego (sama polonistyka chyba za bardzo mnie przytłaczała), ale i tak był to czas, kiedy czułam się szczęśliwa i uwielbiałam to uczucie. Gdyby ktoś mnie zapytał dlaczego akurat ten kierunek studiów... No cóż. Zawsze miałam dość klasyczne pojęcie o humanistyce i utożsamiam ją przede wszystkim z ciekawością świata. Zabrzmi to paradoksalnie, ale cała moja archeologia i astronomia ze wszystkimi dinozaurami i gwiazdozbiorami znalazły u mnie swoje miejsce własnie w tym pojęciu. Można? Można. (Raz tylko, gdy pracowałam przez chwilę z dziewczyną studiująca archeologię - poczułam jakieś minimalne ukłucie zazdrości).

Może bez sensu się rozpisuję, ale chciałam pokazać, jak daleko nam czasem od naszych planów i postanowień do rzeczywistości, którą przecież świadomie sami tworzymy. Bo to, że nie zostałam, kim zamierzałam  być w dzieciństwie, to wynik moich własnych decyzji.

Dziś mam 26 lat, męża i synka, których kocham ponad wszystko i jestem na tak zwanym dorobku, czyli materialnie nie mam prawie nic i staram się to zmienić. Co prawda ciężko się dorabiać z pensji księgareczki, ale ja naiwnie wierzę w swój przyszły sukces. Mogłam przeprowadzić się gdzieś, gdzie mogłabym liczyć na większą pensję, sukces zawodowy i może jakąś karierę, ale postanowiłam szukać szczęścia tu - na kurpiowskich piaskach, gdzie zarabianie 2 000,00 na rękę to naprawdę dobre zarobki. I, jak się łatwo domyślić, należy to do rzadkości.

Zewsząd słyszymy, że pieniądze szczęścia nie dają. Potwierdzają to ci, którzy je posiadają i rzesze naukowców. Mimo to większość z nas głęboko wierzy w to, że jednak tak jest i robimy wszystko, żeby mieć ich jak najwięcej. Dobra - w dzisiejszych czasach pieniądze są konieczne do przeżycia, ale często trochę się zapędzamy w dążeniu za nimi. Nie raz słyszałam: Nie wracaj na wieś, bo się zmarnujesz, Gdybyś przeprowadziła się do większego miasta to mogłabyś znaleźć świetną pracę lub (moje ulubione): Nie jest Pani za mądra, żeby pracować w księgarni? (sic!). Żyjemy w czasach, kiedy wartość człowieka często ocenia się przez pryzmat tego, ile zawodowych sukcesów osiągnął.

A mi się chce chatki na wsi, względnie dobrej pracy, kawy z ekspresu (zwykłego przelewowego za 100 złotych, nie musi być wypasiony ciśnieniowy) wypitej na drewnianym tarasie, który mam zamiar kiedyś posiadać, psa merdającego ogonem, zielonego trawnika, dużo zdrowia i trochę wolnego czasu. I jeszcze śmiać się - dużo i głośno.

A dla mojego Romana chcę właśnie szczęścia. Nie wiem czy zostanie lekarzem, prawnikiem, architektem, a może kierowcą autobusu, rolnikiem lub hodowcą kóz - byleby dało mu to szczęście.

Wpis zainspirowany tekstem: Żyć albo przeżyć, czyli kim chcesz być, kiedy dorośniesz?

zdjęcie pochodzi stąd