poniedziałek, września 25, 2017

O tym jak zrobiłam sobie dziecko, żeby dostać 500+


Do myszynieckiego Urzędu Miasta zaglądam sporadycznie - czasami podrzucałam tam mamę, żeby mogła zobaczyć się z koleżankami, bo dawniej tam pracowała. Ostatnio jednak pokornie podreptałam na ostatnie piętro i ustawiłam się w kolejkę do gabinetu nr 24 z wnioskiem. Przyszłam po jałmużnę od państwa, chociaż nie jestem przyzwyczajona, żeby prosić o pieniądze, których nie zarobiłam. Przyszłam, bo jednak są mi potrzebne i mi się należy.


Pytali, czy na pierwsze dziecko też i czy przekraczam próg dochodowy. 
- A jaki jest próg? - spytałam. W ogóle pytałam o sporo rzeczy, bo kompletnie byłam głupia jeśli chodzi o takie sprawy. 
- Pani u nas pierwszy raz? 
- Tak - odpowiedziałam - wie Pani, ja  z tych bogatych, z niczego do tej pory nie korzystałam.
- To tak jak ja - uśmiechnęła się Panie w urzędzie, wyczuwając ironię w moim głosie - to ja Pani wszystko wyjaśnię.

Kilka miesięcy wcześniej - to chyba był luty. 
Właśnie sprzątałam w kuchni i słuchałam "Za a nawet przeciw" w Trójce. Tego dni była dyskutowano o tym, czy program 500+ wpłynął na decyzję kobiet o posiadaniu dzieci. Wielu słuchaczy próbowało zamienić dyskusję w przepychankę polityczną, na szczęście jednak prowadzący czuwał i wprowadzał rozmowę z powrotem na odpowiednie tory. Uśmiechnęłam się lekko na wypowiedź pani, która twierdziła, że jak rodzice pracują to im te pieniądze wcale nie są tak potrzebne. Zaczęłam się zastanawiać ile trzeba zarabiać, żeby komuś wisiało te pięć stów miesięcznie. 

I to był ten moment.

Byłam w czwartym miesiącu ciąży i dopiero ta audycja mi uświadomiła, że my także dostaniemy 500+, ponieważ Różyczka to nasze drugie dziecko. Ale miałam radochę. Wierzcie mi lub nie, ale wcześniej jakoś to do mnie nie docierało.

Nie lubię polityki, chociaż staram się być zorientowana, co dzieje się w kraju. Lechu zagłębia się w to znacznie bardziej, a ja tylko czasami hamuję go, żeby nie stała się ona głównym tematem dyskusji domowych. Pomijając więc sympatie i antypatie polityczne. Kasę za dziecko dostanie każdy i ja się z tego cieszę.

Dopóki to mnie nie dotyczyło myślałam o tym głównie w kwestii polityczno-ekonomicznej kraju, nasłuchałam się o patologii, która korzysta i biednych podatnikach, którzy za to zapłacą. Też do nich należeliśmy - Leszek pracuje od 18 roku życia, ja od drugiego roku studiów. Oboje więc przez co najmniej 10 lat pracujemy i płacimy podatki. Ja przynajmniej skorzystałam w pełni z darmowej edukacji, ale Lechu na studia nie poszedł, a za wszystkie prawa jazdy, dzięki którym teraz ma pracę, zapłacił z własnej kieszeni. Znam ludzi, którzy teraz świadczenie pobierają - i tych biernych życiowo (bo w końcu na wsi mieszkam, a u nas to przecież patologia) i tych aktywnych zawodowo. Przyjaciółka z czystym sumienie zapisała syna na dodatkowe zajęcia sportowe, a córkę na angielski. Bo może. Pewnie i tak by to zrobiła, ale przynajmniej jest lżej i remont domu też idzie do przodu.

Ja czekam na pierwszą wypłatę. Podekscytowana. Pazerna jestem, i nie myślę o tych, którzy za to płacą swoją pracą. W dodatku przysługuje mi ten roczny macierzyński. Zamieniłam się w egoistkę, żerującą na innych. Reasumując więc: 500+ to samo złoooo. Mówię wam.


Na zdjęciu: 



Brak komentarzy: