czwartek, września 28, 2017

Latem z okien samochodów turyści wyrzucają nie tylko śmieci


Mieszkamy przy drodze krajowej nr 53. Moja wioska jest ostatnią w województwie mazowieckim, a jej koniec wyznacza granicę administracyjną Warmii i Mazur. Na nasze poczciwe Kurpie mało kto zmierza latem, za to na Mazury tłumnie przybywają turyści. Niemal cała Warszawa przejeżdża niedaleko mojego domu, żeby dotrzeć na upragnione wakacje. W drodze do celu w naszych gęstych lasach bardzo często zostawiają coś po sobie. Przyzwyczaiłam się już do torebek po szybkim posiłku z McDonald's lub kubków po kawie z Orlenu, a nawet tych ze Starbucksa - prosto ze Stolicy. Kolą w oczy, ale najgorsze jak kroi się serce, kiedy zobaczysz, co jeszcze zostawili na trasie swojej podróży.


Przepastne lasy na granicy kurpiowsko-mazurskiej zmieszczą wiele, są gęste i ciemne, więc nikt nie zauważy i nie zwróci im uwagi. Są też po drodze, więc nawet nie trzeba zbaczać z trasy, żeby pozbyć się problemu. Właściwie tak sobie wyobrażam ich myślenie, bo nie wiem jak jest dokładnie - żadnego z nich nie spotkałam osobiście. Na szczęście dla nich.

Czasami staram się sobie wyobrazić jak to jest wyrzucić z samochodu tego, który ci ufał, merdał ogonem, gdy wracałeś z pracy, może nawet przynosił kapcie lub był przyjacielem twoich dzieci. A potem biegł za samochodem, póki nie opadł z sił, albo szarpał się na sznurze, którym go przywiązałeś do drzewa.

Co roku w mojej okolicy zjawia się co najmniej jeden pies wyrzucony przez światłych mieszkańców miast na pastwę losu na tej głupiej wsi, gdzie podobno ludzie znęcają się nad zwierzętami. Nie raz słyszałam, że to u nas ludzie nie szanują zwierząt, biją i trzymają na łańcuchach, a w miastach głaskają, kupują zabawki i prowadzają do weterynarza. Serio? Mam ochotę czasami spotkać tego, kiedy otwiera drzwi swojego samochodu i zostawia na poboczu psa, wziąć go za fraki i zapytać: Serio? To my się znęcamy nad zwierzętami?

Nie pamiętam już, kiedy w mojej wsi spotkałam się z przypadkiem bicia i głodzenia psów. Pamiętam za to, jak karmią, bo im szkoda. Jak odganiają "przybłędy", bo mają już dwa psy i nie dadzą rady mieć trzeciego. ale pytają w okolicy, czy ktoś już przygarną i czy go widzieli ostatnio, bo jakoś się nie pojawia, więc się martwią. Często mają swoje imię, w końcu jakoś je rozróżniać trzeba.

Tegoroczny bilans zamknął się w dwóch psach - jeden z nich jest teraz naszym sąsiadem. Przygarnął go Stasiek, wiecie - taki typowy Stasiu w koszuli w kratkę, który lubi palić papierosy, łowić ryby i rąbać drewno. Nazwał ją Perełka i uczy niewybiegania bez pozwolenia z podwórka (bagatela z pół hektara powierzchni), nie wie co to łańcuch i radośnie macha ogonem. Z drugim nie wiem, co się stało... Nasza małą wioska nie zawsze jest w stanie przygarnąć każdego psa. Na przykład taki Szczurek - dalej czeka i bardzo jest już chudy, wiecie?

Przy okazji, do wszystkich oświeconych, którzy nie poradzili sobie z opieką nad zwierzęciem. Warto pamiętać, że porzucenie psa uważa się za jedną z form znęcania się nad zwierzęciem, zgodnie z art. 6 ust. 2 pkt 11 ustawy o ochronie zwierząt. A to zaś zagrożone jest pozbawieniem wolności do lat 2 - to w przypadku, gdy dawnego przyjaciela wyrzucisz przy drodze. Jeśli przywiążesz go dodatkowo do drzewa możesz dodać sobie do tego jeszcze roczek (znęcanie ze szczególnym okrucieństwem). Licho nie śpi i kiedyś w końcu ktoś zapamięta wasze numery rejestracyjne.

Dla tych, którzy zagrzmią - dlaczego sama nie przygarniesz psa? Poznajcie Rudego - przez innych zwanego też Liskiem lub Szczęściarzem. Wyrzucony latem 2003 roku. Błąkał się kilka miesięcy zanim moi rodzice w końcu się zgodzili na drugiego psa. Gdybym spotkała tego, kto go zostawił zapewne najpierw dałabym mu w twarz, a potem... podziękowała. Za najlepszego przyjaciela, jakiego miałam wśród zwierząt. Zmarł kilka lat temu. Lubił hasać po łące i dawał fory swojemu kumplowi Łatkowi, który miał chorą łapę.

A tutaj chwilowa przerwa w hasaniu - patrzcie :)


Brak komentarzy: