wtorek, marca 21, 2017

Wszystko będzie dobrze Kochanie


Z poniedziałkami to różnie bywa, tak słyszałam. Do tej pory, ze względu na mój tryb pracy, dni mi się myliły i właściwie nie wiem, czy początki tygodnia były mniej czy bardziej udane, bo czasami jak chciałam się na ten poniedziałek zezłościć i się na nim wyżyć jak należy to się okazywało, że jest właściwie środa, więc już musztarda po obiedzie.

Ale od prawie trzech tygodni ogarniam dom, dziecko i własną ciążę, ponieważ nie chodzę do pracy. Więc jeśli nie widzieliście niespełna trzydziestoletniej kobiety, która uczy się od podstaw dni tygodnia to oto ja. Mam jeszcze drobne problemy, ale jak udało mi się na studiach wykuć Ojcze nasz po starocerkiewnosłowiańsku to i to ogarnę. 

Z tym poniedziałkiem coś ewidentnie jednak było nie tak. Od prawie trzech lat mało widywałam się z moim mężem. On pracował na zmiany i ja pracowałam na zmiany - mijaliśmy się w drzwiach, łazience i w łóżku. W tym ostatnim na szczęście udało na się spotkać, dlatego teraz turlam się z tym brzuchem. Wszystko jakoś szło powoli do przodu, chociaż dawno czuliśmy, że sprawa nie wygląda zbyt ciekawie - co prawda dogadywaliśmy się nieźle, tylko co raz częściej tematy do rozmów nam się kończyły zanim dyskusja rozwinęła się na dobre. Od tego poniedziałku jednak ma miejsce coś, co jest dla mnie zjawiskiem dawno niespotykanym - otóż... mój mąż ma urlop! I nie byłoby w tym nic takiego szczególnego, bo to właściwie zdarzało się mu już wcześniej. Ale.

Ja jestem w domu.
On też jest w domu.
Cały czas...

Jeszcze tydzień temu szczerzyłam się do samej siebie, jak skończona idiotka, na myśl o tym czasie. Planowałam wyjazd daleko od wszystkich razem z moimi chłopakami, marzyłam o spacerach w południe, wspólnym gotowaniu obiadów, żeby chłonąć i chłonąć wszystko to, czego nie miałam od dawna w takich dawkach. Jarałam się nie mniej niż pierwszym wyjazdem pod namiot bez rodziców. Będzie szaleństwo, będzie sielanka i rozpusta.

A potem ten poniedziałek, jak gradowa chmura.

Co nieco trzeba było ogarnąć z bieżących spraw - zakupy, kilka formalności do załatwienia. Moje hormony czasem się odzywają, więc puściły mi nerwy przy zamawianiu nowego okna do dodatkowego pokoju, potem opadły trochę przy kupowaniu drutów na zbrojenie fundamentów domu, który podobno mamy budować. Sama nie wiedziałam o co mi chodzi. Nie wiedziałam też o co chodzi jemu.

Do końca dnia ja biegałam za Romanem, który zalał łazienkę podczas mycia rąk, bo chciał zrobić basen dla foczki, a w tym czasie ja piekłam biszkopt, chociaż co kilka minut wywalało korki i piekarnik siadał. On wyginał jakieś druty w garażu i wywalał mi te korki chociaż nie chciał, bo ciasto lubi.

Tak dużo było do tej pory nas, a tak mało czasu.

A teraz tak dużo czasu, a nas jak na lekarstwo.

Dobrze, że chociaż wieczory się nie zmieniły, gdy w ciemności przytulam się do niego, wsuwając pod kołdrę ze słowami:
- Jak dobrze znowu Cię widzieć.
Żeby usłyszeć ciche:
Ciebie też, wszystko będzie dobrze Kochanie...


Prawa do zdjęcia należą do jcomp

Brak komentarzy: