piątek, marca 10, 2017

Jedna bardzo ważna rzecz, której powinnaś nauczyć swoją córkę


Jeszcze zanim urodzimy dzieci mamy pewne wyobrażenie o tym, jakie cechy chcielibyśmy im przekazać, czego ich nauczyć i w jaki sposób to osiągnąć. Większość z nich to uniwersalne nauki dotyczące szacunku do siebie i innych, pewności siebie, samodyscypliny, pokory czy uświadomienia sobie własnej wolności, z której powinniśmy umieć korzystać. Mówienie o wychowywaniu dzieci zgodnie z ich płcią jest obecnie co raz częściej passé, a wręcz niewłaściwe i lepiej cicho sza, jeśli w jakikolwiek sposób to robisz. W końcu mamy równouprawnienie i płeć nie ma znaczenia. Zgadzam się w dużej mierze. Ale jest jedna rzeczy, której jako matki, powinnyśmy nauczyć każdą córkę.

Nauczmy ją być kobietą. W najlepszym znaczeniu tego słowa.


LICZY SIĘ MĄDROŚĆ, A NIE URODA

Mam wrażenie, że w przypadku dziewcząt bardzo często stosowany jest system zero jedynkowy - albo uroda albo mądrość, jedno albo drugie - obie te cechy w jednej osobie są rzadkością, na którą nie warto liczyć. Tak, jakby wykluczały się wzajemnie. Wierzyłam w to wystarczająco długo i wierzy w to wiele dziewcząt, a my pozwalając im na to, robimy im wielką krzywdę. Nie negujmy walorów i cech, które dała nam natura.

Nie mówię tu o ubieraniu w róże i koronki, posyłanie koniecznie do szkoły baletu i naukę prowadzenia domu z gotowaniem i praniem na czele. Nie trzeba też uczyć noszenia codziennie makijażu - nawet, jeśli tylko wychodzimy do warzywniaka. Budowanie odpowiedniego poczucia własnej wartości, bez szufladkowania i kategoryzowania to już krok milowy.

A oto moja historia
Mój Tata miał cztery córki i jak najlepsze mniemanie o nich wszystkich. Zawsze nam powtarzał jak ważna jest mądrość i wierzył, że nam jej nie brakuje. Byłyśmy też w jego oczach najładniejsze i mówił nam o tym. Brakowało mi jednak tej siły kobiecej, która płynęłaby od mojej mamy. Nie nauczyła mnie niczego, czego sama nie została nauczona przez swoją mamę. Dziś myślę, że między innymi przez to nie potrafiłam korzystać z własnej kobiecości. Wiele czasu zajęło mi, żeby odkryć w sobie to, co było (lub powinno być) bardzo naturalne.

Gdy miałam chyba 15 lat odwiedziła mnie koleżanka i postanowiłyśmy obejrzeć album ze zdjęciami. Pokazałam jej moje trzy starsze siostry - dwóch z nich nie znała, ponieważ od jakiegoś czasu mieszkały za granicą, skomentowała więc to, co widziała - ich wygląd:
- Łoł, te twoje siostry są naprawdę ładne, wiesz? - powiedziała - Ale ty nie jesteś do nich podobna...
Siostry - mój wzór, bo zawsze uważałam za najładniejsze i najmądrzejsze. Komentarz, który usłyszałam utwierdzał mnie w wierze, że nie mam tego, co one. Dziś śmieję się z tych słów (razem z koleżanką z resztą). Ale wtedy do śmiechu mi nie było. Żyłam w przekonaniu, że uroda nie jest moją domeną i zapewne nigdy nie będzie, a usłyszane słowa tylko to potwierdzały.

Święcie wierzyłam w taki stan rzeczy do tego stopnia, że podkreślałam to swoim wyglądem i sposobem bycia - mądra miałam być przecież. Pamiętam jeszcze, jak na studiach poszłam na egzamin ubrana na "zakonnice" i bez makijażu do jednego z profesorów tylko po to, żeby podkreślić, że liczy się to, co mam w głowie - byłam przy tym harda i starałam się nie uśmiechać zbyt kokieteryjnie. Musiałam zrobić wrażenie bufona, bo zostałam źle odebrana i niestety załapałam złą ocenę, mimo dobrych odpowiedzi. Tak, negowałam przed samą sobą to, że jestem kobietą i chyba nie potrafiłam jej w sobie znaleźć do tego stopnia, że zrobiłam z samej siebie bezkształtną masę. Dziś wiem, że był to jeden z problemów, który nie pozwalał mi w pełni zrozumieć własnej tożsamości.

Chyba pierwszy raz w pełni to poczuła, kiedy... zostałam mamą. Narodziny Romana pozwoliły mi zobaczyć w sobie kobietę bardziej niż to tej pory.

CIĄŻA JEST KOBIETĄ

Jestem w drugiej ciąży i wiecie co? Są w życiu przyjemniejsze rzeczy niż dolegliwości ciążowe i poród, ale wmawianie naszym córkom, że ciąża jest be i zabiera im możliwości rozwoju w dzisiejszych czasach to dla mnie lekka przesada. Wielokrotnie spotkałam się z wypowiedziami dojrzałych kobiet, które mówiły o rodzeniu dzieci jak o poświęceniu samej siebie i o wielkiej niesprawiedliwości dziejowej, że to akurat my musimy rodzić, a nie mężczyźni. Ale chociażby nie wiem jak bardzo byśmy chciały, żeby chłop urodził za nas, to raczej trzeba liczyć się z porażką.

Nasz układ rozrodczy to cecha dana nam przez naturę, której nie zmienimy, a nie nasza wada genetyczna. Chcemy tego czy nie, dlatego nie warto jej demonizować. Pozwólmy naszym córkom na świadome macierzyństwo - jeśli się na nie nie zdecydują to niech to będzie wynikiem ich indywidualnych potrzeb, a nie strachu przed utratą samej siebie, którym coraz częściej są karmione. Bo to jaki wpływ macierzyństwo będzie miało na nasze życie jest przede wszystkim wynikiem naszego nastawienia. Czerpmy z tego, co najlepsze, a łatwiej będzie nam sobie poradzić z trudnościami, które napotkamy po drodze - a potem nauczmy tego własne córki, żeby łatwiej im było znaleźć harmonię między tym, co jest ich naturą, a tym, czego pragną dla siebie i swojego szczęścia.

BYĆ KOBIETĄ...

Z uświadomienia sobie własnej kobiecości wypływa nie tylko wiedza o atrakcyjności, ale także siła psychiczna, poczucie szacunku dla samej siebie - swojego intelektu i własnego ciała, które powinny ze sobą współgrać. Pomaga budować zdrowe relacje i tak naprawdę to nasza kobiecość pozwala na stworzenie prawdziwego partnerstwa w związku (!).

Niech nasz córki nie próbują dorównać mężczyźnie lub się z nim ścigać - niech biegną obok niego. Drogie mamy - dajmy naszym córkom tę moc. Nie masz córki, tylko syna? Ja nie mam, ale sama byłam i jestem córką. Trzymam też kciuki, żeby taką właśnie kobietę znalazł mój syn na partnerkę, bo przy takiej osobie można rozwinąć skrzydła.

Autorem zdjęcia jest prostooleh


Brak komentarzy: