wtorek, lutego 21, 2017

Dlaczego tak trudno radzić sobie z emocjami naszych dzieci?


Z dziećmi powinniśmy rozmawiać. Nie tylko o tym, co jadły na obiad w przedszkolu albo w co się bawiły i z kim. W naszych codziennych rozmowach powinniśmy znaleźć miejsce na temat tego, co czują. Pomagać im w nazywaniu emocji - żeby nadać im kształt, pomóc je zrozumieć i się z nimi skonfrontować. Wszystko po to, aby w przyszłości nie zamykały się we własnej skorupie, umiały budować zdrowe relacje i były bardziej szczęśliwe. A my razem z nimi.

Idea ta właściwie nie jest wielkim odkryciem. Jeśli zdecydujesz się na spotkania z psychoterapeutą zauważysz, że to właściwie ty mówisz, on słucha. Jest po to, żeby wydobyć z ciebie emocje, bo tylko ty jesteś w stanie je nazwać właściwie. Jednak stosunkowo niedawno w wychowywaniu dzieci zrozumieliśmy, że ta umiejętność jest czymś, czego nie nabywa się po otrzymaniu dowodu osobistego. Rodzimy się z uczuciami i lepiej od razu się z nimi zaprzyjaźnić, niż walczyć z nimi, kiedy już jako dorośli łaskawie uzyskamy pozwolenie, żeby o nich mówić.

CZYM SĄ UCZUCIA I EMOCJE?

Wszystkim, co odczuwamy w każdej chwili naszego życia. Zadowolenie z pysznego śniadania lub aromatycznej porannej kawy (znacie to, prawda?). Ulga, kiedy nie ma rano korków. Złość, gdy zepsuje się kserokopiarka w pracy. Nawet zmęczenie po tym jak posprzątałaś cały dom i zrobiłaś cztery prania o obiedzie nawet nie wspomnę. Mnóstwo tego i nasze dzieci też to czują. Bo znów każą im się ubierać, zepsuł im się ulubiony samochodzik, pani w przedszkolu zabroniła biegać (a tak bardzo chciał, właśnie teraz!), albo mama zrobiła ulubione naleśniki, tata wrócił w końcu z pracy, zaczął padać pierwszy śnieg a pies z rana merda tak śmiesznie ogonem.

Gdy mówimy o emocjach dzieci, często widzimy przed oczami dzikiego dwulatka, który tarza się w złości po podłodze w Biedronce, bo mama nie chce kupić batona. Zdarzyło się to wielu rodzicom (mój Roman może się nie tarzał, ale scenę i tak potrafił zrobić jak ta lala). Ale uczucia to nie tylko złość, ale też smutek, radość, satysfakcja, duma czy ulga. Nie nauczymy się nad nimi panować albo się nimi cieszyć, jeśli będziemy je tłumić. Złość nie minie, jeśli ją stłamsimy - najwyżej przeminie się w żal i frustrację, a radość nie będzie pełna, jeśli jej do siebie nie dopuścimy.

Na tym etapie jeszcze jesteśmy w stanie wiele zrozumieć i może nawet przytaknąć z aprobatą. W książkach, czy w internecie możecie znaleźć wiele technik, przykładowych rozmów (często w formie komiksów, co ułatwia i uprzyjemnia przekaz). Znajdziecie też zapewnienia, że potrzeba czasu i niełatwe to zadanie - poklepią cię po plecach i zapewnią, że dasz radę a skutki będę nieocenione. Mamy ogrom narzędzi do wykorzystania. Dlaczego więc dalej tak trudno nam nauczyć nam nasze dzieci radzenia sobie z emocjami? Co, u licha, robimy nie tak!?

Bo sami często nie rozumiemy własnych. Pokutuje jeszcze w nas przekonanie wychowującego nas pokolenia, w którym dzieci i ryby głosu nie miały.

NIE JESTEŚ RYBĄ. POWIEDZ TO!

Nie nauczymy naszych dzieci niczego, jeśli sami chociaż nie spróbujemy realizować tego we własnym życiu. Samo gadanie nie wystarczy, dobry przykład jest najlepszym kazaniem. Teoria ta ma świetne zastosowanie gdy chcemy, żeby nasze cudowne dziecko nauczyło się mówić "dziękuję", "proszę" lub "dzień dobry", ale nie tylko. Jeśli jesteś zmęczony - powiedz to, jeśli zezłościłeś się na kogoś tak bardzo, że nawet nie jesteś w stanie tego ukryć - powiedz to, jeżeli cieszysz się, że kogoś widzisz, smutno ci, bo przyjaciółka jednak nie wpadnie na kawę albo masz dość swojego szefa - skoro budzi to w tobie tle emocji, że trudno ci się przez to skupić na czymś innym - powiedz to w końcu! Mów o tym co czujesz. Nie musisz się do tego celu rozkładać na kozetce i płacić 150 zł za godzinę. Jeśli do tej pory milczałeś to będzie ci początkowo bardzo trudno, ale z czasem zauważysz, że emocje co raz częściej przez ciebie przepływają zamiast cię rozsadzać od środka - bo dałeś im ujście.

A potem naucz tego własne dzieci. Niech cię słyszą, gdy mówisz o sobie, a ty postaraj się słuchać ich. Może się okazać, że pierwszy etap będzie dla ciebie znacznie trudniejszy niż drugi. Ty musisz walczyć ze swoimi przyzwyczajeniami, żeby to zrobić, ale dla twojego dziecka to będzie pierwsza nauka, znacznie bardziej naturalna niż dla ciebie.

JAK TO WYGLĄDA W PRAKTYCE?

Czasami zastanawiałam się, czego uczymy nasze dzieci,  jak to robimy i jak zrobić to tak, żeby lepiej zrozumiały. Dlaczego na przykład nie pozwalamy naszym dzieciom nas uderzyć? Bo nie wypada? Bo takie są zasady? Bo tak nie wolno i JUŻ? Nie wypada sikać na trawnik, a czasami na to dzieciom pozwalamy. Więc o co tak naprawdę chodzi? Nie robimy tego, bo to złe dla innych, w tym wypadku dla nas - bo nas BOLI, bo nam się to NIE PODOBA, bo to nasze ciało i nikt nie ma prawa go krzywdzić. Zrozumienie i przekazywanie uczuć uczy znacznie więcej niż tego, że nie powinny awanturować się o cukierki w sklepie.

No tak - miał być tekst o dzieciach, a wyszedł o nas. Jak zawsze - bo żeby być dla kogoś drogowskazem to samemu trzeba stać względnie prosto.

Brak komentarzy: