niedziela, listopada 27, 2016

Nie musisz być geniuszem, żeby być szczęśliwy.

 

Nadeszły czasy, że mamy pełną odpowiedzialność za swój los i jest nam to powtarzane na każdym kroku. Cieszę się, że urodziłam się właśnie teraz. Ale to nie będzie tekst motywacyjny, a przynajmniej nie taki, jaki sobie wyobrażacie. To tekst o tym, że szczęście powinniśmy budować wedle potrzeb.

Kiedyś  było wiadomo kto jest kim – urodziłeś się biedny to biedny umarłeś, a jeśli za niemowlęctwa tarzałeś się w hrabiowskich pieluchach to mogłeś być głupi i brzydki a i tak miałeś zapewnioną stabilną przyszłość. Swoje sukcesy rozpatrywano w pewnych z góry określonych granicach i na miarę określonych ram znanych, bliskich i... sztywnych. Dzisiaj może być każdym, a ci zakompleksieni i najbardziej szarzy tym bardziej, bo im niżej jesteś tym wyżej możesz się odbić i jest w tym ogrom prawdy. Ale.

Zastanawiam się czasem czy wpajanie takich przekonań robi ludziom większą przysługę czy krzywdę.

Nie chodzi o szufladkowanie i tłamszenie ludzi, którzy powinni żyć według z góry określonych stereotypów - niczego w dzisiejszych czasach tak nie cenię jak możliwości, które są nam dane. Powtarzamy sobie i naszym dzieciom, że możemy być kim chcemy i osiągnąć wszystko do tego stopnia, że zapominamy wspomnieć o tym jak wiele to potrafi nas kosztować. Bo sukcesy rzadko przychodzą łatwo. Geniusz to 1% talentu i 99% ciężkiej pracy, ale wiecie co? Coś wam powiem, tylko po cichu, nadstawcie ucho: nie każdy musi nim być. Widzimy to już dziś, kiedy na każdym kroku potykamy się o magistra dwóch kierunków, ale nie ma kto nam zmienić fleków w ulubionych butach albo wyremontować nam porządnie łazienki. Frustracja rośnie podlewana ambicjami innych. Gdybym miała Romanowi stworzyć listę najlepszych życiowych rad na jakie mnie stać to jedną z nich byłoby właśnie to: nie musisz być geniuszem, nie musisz być obrzydliwie bogaty, ale zrób wszystko, żeby być szczęśliwy, chociażby miało to oznaczać hodowanie kóz (w końcu z czegoś trzeba produkować ten modny kozi ser).

Słyszymy o osobach, które pewnego dnia wstały z łóżka i własną pracą i determinacją osiągalły sukces. Brawo oni. Przykładów jest wiele. Słyszymy jak Ralf Laurent wyszedł z Bronxu i jak inne dzieciaki tego typu miał małe szanse na jakąkolwiek sensowną przyszłość, a dziś wielu da się pokroić za rzeczy z jego metką. Czytamy książki najbogatszego i najpoczytniejszego autora Stephena Kinga, który przez wiele lat miał problemy z alkoholem i ledwo wiązał koniec z końcem zanim świat odkrył jego talent. Motywujące, prawda? Daje kopa w dupę, tylko że często po takim kopniaku nie możemy usiąść przez kilka dni.

Bo my też możemy być Kingiem, Jobsem, Kulczykiem i wszystko zależy od nas.

Musimy liczyć się z tym, że bardzo często osoby, które osiągnęły sukces bez bogatych rodziców lub ogromnego farta, miały wiele chwil słabości – płaczących nocami w poduszkę, kulących się w kłębek w wannie ciepłej wody, pijących poranną kawę drżący rękami ze stresu, co przyniesie kolejny dzień i pełnych niepewności, bo tyle błędów już popełniły, że na więcej nie było już miejsca w ich poczuciu własnej wartości. Serio, bywają takie dni, że za samo wstanie z łóżka należy się pokojowa nagroda Nobla. Podziwiam te osoby i kibicuję nawet tym, których nie znam, ale... ty tak nie musisz, jeśli tego nie chcesz.

Pozwólmy sobie na własne szczęście. Tak modny ostatnio minimalizm i idea slow life doskonale pokazuje jak bardzo czasami chcemy pieprzyć to wszystko i wyjechać w Bieszczady, a jednocześnie niewielu z nas tak naprawdę zwalnia, tylko wskakuje w nową modę i uświadamia sobie, że przymiotnik "slow" najlepiej odnosi się do naszego podnoszenia z łóżka, a minimalizm doskonale widać w nowym pięknym urządzeniu wnętrza, ale już nie sprawdza się w ilości wyrzucanych przez nas rzeczy.

Tak, możesz wszystko i być wszystkim. Więc zrób to - bądź sobą, najlepszą wersją siebie i według własnej miary. Powodzenia (mi też się przyda...).



Prawa do zdjęcia: Michał Wichowski

Brak komentarzy: