wtorek, stycznia 06, 2015

Nie wiem, nie znam się, nie ogarniam...


Przychodzi taki dzień, kiedy mam ochotę zamienić się w białą mysz, schować się w ciemną dziurę i udawać, że mnie nie ma.

Gdy Roman budzi mnie bezlitośnie trzy noce pod rząd, jestem przeziębiona i zbliża mi się okres. W pracy czeka na mnie stos dokumentów, miliony zamówień do zrobienia, klienci i pracownicy, którzy oczekują ode mnie działań, co do których nie zawsze posiadam moc sprawczą.


Znacie tę reklamę o kobiecie, która wraca do domu z pracy i wszędzie natyka się na karteczek typu "post it" z milionem spraw do załatwienia? Brakuje jej magnezu i po jego zażyciu cudownie sobie ze wszystkim radzi. Taaaa, jasne. Tak właśnie chwilami się czuję. Tylko ze zbawczą mocą magnezu to jak z księciem na białym koniu - możesz sobie czekać, ale zajmuje to podobno jakieś 100 lub 150 lat, a ty bynajmniej przez ten czas nie będziesz sobie słodko spała w wysokiej wieży na królewskim łóżku. Prędzej, jak siostry Kopciuszka, obetniesz sobie piętę lub palce, żeby chociaż spróbować osiągnąć to, co raczej nie jest ci dane. Daremne żale, próżny trud kochani. Trzeba zewrzeć poślady, zacisnąć zęby i wziąć życie za rogi.

Nawet najwięksi bohaterowie mieli chwile słabości. Problem w tym, że najtrudniej przyznać się samemu przed sobą, że ma się czasami dosyć, że chciałoby się rzucić wszystko, zapomnieć o obowiązkach i osobach lub rzeczach od nas zależnych. Że jesteśmy smutni, rozgoryczeni i słabi. Zapomnieć, że jest się matką, żoną, pracownikiem i całkiem poważnym człowiekiem i zwyczajnie usiąść, rozpłakać się w poduszkę i zjeść lizaka. Schować się przed światem, żeby nikt nie miał wobec nas żadnych oczekiwań i nie widział naszej słabości.

I tak przeżyć swoją małą apokalipsę po to, żeby wszystko potoczyło się dalej. Myślicie, że takie kryzysy nie spotykają ludzi szczęśliwych? Bzdura. Są i to czasem nawet wiele. Istnieją dla równowagi, bo tak działa natura. Nie ma śmiechu bez płaczu i spokoju bez złości. Nie bylibyśmy szczęśliwi, gdybyśmy nie wiedzieli czym jest smutek. Może to górnolotne i banalne, ale czasem trzeba ścisnąć gardło i zacząć się dusić, żeby potem poczuć radość ze świeżego powietrza, o którym dawno się zapomniało mając je na co dzień. 

Grunt, żeby po wpadnięciu w dół nie zapomnieć z niego wyjść.

Zdjęcie autorstwa Michała Wichowskiego



2 komentarze:

  1. Sądzę, że ludzi szczęśliwych nawet dośc często spotykają takie chwile, tylko że niewielu zastanawia się, ile w tych szczęśliwych ludziach jest determinacji i siły, by każdego dnia podnosić się i zamiast rozklejać, jak to określiłaś "zewrzeć poślady, zacisnąć zęby i wziąć życie za rogi" zamiast stwierdzić łamliwym głosem... uuu nie dam rady, współczujcie mi. I świat zwykle współczuje, a Ty, szczęśliwy człowieku radź sobie sam, bo przecież zawsze Ci się udaje, zawsze jakoś sobie radzisz, to o co Ci chodzi. A to nie do końca tak. Bo samo to się nic nie udaje. Na szczęście też trzeba zapracować. Nie ma co, każdy ma prawo do gorszego dnia. A jak sobie z tym dniem poradzi - to już sztuka ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uleńko - idealnie to ujęłaś. Mało kto wie, że te "zawsze sobie jakoś radzisz" kosztuje wiele pracy. Szczęście nie jest kwestią przypadku, chociaż czasem z przypadków się składa. Od nas zależy jak wykorzystamy sytuacje i czy przekujemy ją w odrobinę szczęścia :)

    OdpowiedzUsuń