piątek, grudnia 20, 2013

Halo! Policja? | wyprawa na stare śmieci



Więc wybrał się Wawrzyn do stolicy Warmii. Żebyście nie myśleli, że tylko w domu siedzę i z lasu nie wychodzę. A wypad ten był zdecydowanie niebanalny - aż wstyd się przyznać. Pewne rzeczy to tylko Wawrzyn potrafi...

Ale o tym później. Zacznę od początku.

Jak zwykle ostatnimi czasy wykorzystuję podróż (i sen Romana w jej trakcie) do zrobienia makijażu. Droga do Olsztyna jest kręta, więc i zadanie to nie należało do najłatwiejszych. Na szczęście Mąż jest świetnym kierowcą, więc bywa, że i paznokcie uda mi się pomalować. Bagaże do bagażnika, a zabawki Romana, pieluchy i kosmetyki na tylne siedzenie razem ze mną.

Olsztyn zmienił się niewiele od mojego pobytu ostatnimi czasy. Nawet świąteczne świecidełka co roku te same. Ulice dziurawe jak zawsze i korki te same w szczycie. Poza tym, wbrew moim przypuszczeniom, po moim wyjeździe Olsztyn się nie zawalił i właściwie nie zauważył mojej ucieczki.

Zostaliśmy na noc u mojej Siostry. Wieczorem zamówiliśmy pizzę i wypiliśmy piwo (to znaczy - oni pili, ja tylko bezalkoholowe jako matka mająca potomstwo na wykarmieniu). Wieczór należał raczej do spokojnych, do momentu gdy za oknem nie zawył alarm jednego z samochodów na parkingu. To właściwie żadna nowość. Ileż to razy alarm komuś wył na olsztyńskich parkingach? Znałam to doskonale, ale ten już od godziny wwiercał się w głowę, a przychodziła pora zasłużonego spoczynku.

Gdzie do licha jest właściciel samochodu? 

Wszyscy wyszli na balkon. Siostra nawet się zastanawiał, czy to nie jej auto, ale jej stał cichutko na parkingu. Nasz też nie, bo chyba inny mamy alarm.
- To samochód pod bankiem - stwierdził chłopak siostry.
Dobra - samochód winny znaleziony, ale brak właściciela, który wyzwoliłby nas od jego wycia.

Siostra zadzwoniła na Straż Miejską - i nic, nie mają praw do sprawdzenia właściciela auta, trzeba na policje. Hmm... na policję? Czy dzwonić? "Dzwoń" - mówię, a Mąż wtórował.

Zadzwoniła, trochę nosem kręcili, ale zgłoszenie przyjęli. 
- Pięknie - powiedziałam - kręcą nosem, a jak by się potem okazało, że w bagażniku jest trup to krzyczeliby w telewizji, że znieczulica społeczna, że nikt nawet uwagi nie zwrócił!
Godzinę później samochód dalej wył, a my poszliśmy spać rozmyślając o hipotetycznym trupie w bagażniku.

Godzina 00:20 do pokoju wpada zaspana Siostra i trąca mojego Męża:
- Obudź się! - mówi lekko przestraszona i zaspana - Twoja siostra z Warszawy dzwoniła. U twoich rodziców była policja. To TWÓJ samochód wyje pod blokiem!

Ałć! No i masz babo placek. Sprawdziliśmy telefony - w moim padła bateria, a Męża telefon wyciszony, dzwonili kilka razy. Rodzice Męża przez moją szwagierkę szukali kontaktu do mojej siostry, żeby się z nami skontaktować. Tak od Olsztyna, poprzez wieś kurpiowską i Warszawę dotarli do nas z powrotem do Olsztyna. Już widzę ten policyjny radiowóz mknący w środku nocy przez środek lasu, bo trzeba wam wiedzieć, że teściowie mieszkają na większym odludziu niż ja obecnie. Spojrzeliśmy na siebie bez słowa. Nie wiadomo - śmiać się, czy płakać? Mąż ubrał się i wyszedł. "Tajemniczy" samochód za dwie minuty przestał wyć.

To trzeba mieć talent, żeby na samego siebie policję wezwać i to jeszcze przegonić ich przez sąsiednie województwo.

A wystarczyło, żebyśmy wyszli z bloku. Kilkanaście metrów podeszli... Dlaczego tego nie zrobiliśmy? Sama nie wiem, czy naprawdę byliśmy tak przekonani o tym, że to nie nasz samochód, czy po prostu nie chciało nam się wyścibiać nosa na zimno i zbiegać po schodach. A może to jakieś złośliwe chochliki, a nie nasze roztrzepanie? Hmm, tak, to na pewno to. I tej wersji się trzymajmy.

* * *

Następnego dnia.
Rozmowa telefoniczna
Mąż: Ładnie to tak policję na gości nasyłać?
Siostra: A ładnie to tak przyjeżdżać w gości i syrenę pod oknem stawiać?
I to właściwie wszystko w tym temacie.

Ps: Mąż dokonał dokładnych oględzin samochodu  - trupa w bagażniku nie było...


Brak komentarzy: