czwartek, października 13, 2016
Jeśli nie będziesz matką - będziesz nikim.
Jeśli nie będziemy rodzić dzieci - wyginiemy. Poważnie - biała rasa jest zagrożona (inne raczej mają się nieźle). Będziemy jak dinozaury wspominani z rozrzewnieniem i fascynacją. Jest nas coraz mniej, brakuje na emerytury, szkoły są zamykane, nauczyciele zwalniani, a nasze dzieci coraz rzadziej mają znajomych w swoim wieku na podwórku. Nawet na zapadłej wsi, gdzie ponoć proste kobiety tylko dzieci rodzą, żeby żyć na garnuszku państwa, są szkoły, gdzie w klasie jest jedno dziecko. Ale zmuszanie ludzi do rodzenia dzieci nie podniesie dzietności. Za bardzo uwierzyliśmy w swoją wolność, indywidualizm i samodzielność bez nich u boku.
Bo w dzieciach przeraża nieodwołalność. Pracę można zmienić, wykształcenie można zdobyć nowe, stare mieszkanie sprzedać i kupić inne. Z dzieci nie zrezygnujesz i nie trzaśniesz im drzwiami przed nosem, gdy będziesz miał dość, ani nie wymienisz na lepszy model.
Kobieta kontra kobieta
Jednocześnie krytykujemy kobiety, które odkładają macierzyństwo na później. Pokazujemy potwora, który "zdążył być w Paryżu", ale "nie zdążył być Matką" (jeśli jeszcze nie widzieliście zerknijcie tutaj), a sami przecież go stworzyliśmy. Przez lata walczono ze spychaniem kobiety do alkowy. Walczono o wyrównanie szans kobiet i mężczyzn na rynku pracy i krzyczano, że posiadanie dzieci to sprawa indywidualna i nie powinno się kobiet do tego zmuszać. Jestem za - z wykształceniem, z pracą i dzieckiem na koncie podpisuję się pod tym. Feministki szaleją, zdzierając na ulicach staniki.
Idealna matka gotująca obiady i wychowująca dzieci, do tego z pełną karierą zawodową i sukcesami na koncie - Maria Curie-Skłodowska powielona po stokroć: dwoje dzieci, dwa Noble na koncie - można? No to o co tym babom chodzi? Ludzie, zdecydujcie się wreszcie! Ja wiem, że kobiety mają większą podzielność uwagi, ale sztuki bilokacji jeszcze nie opanowały, a bycie dwoma osobami na raz zakrawa o schizofrenię. W dodatku spycha się odpowiedzialność za spadek liczby urodzeń wyłącznie na kobiety, jakby były szwankującym inkubatorem, który zmniejszył swoją wydajność i trzeba go trochę zmodernizować - tu dokręcić, tam zacisnąć i będzie cacy. A do tanga trzeba dwojga.
Ale my uwielbiamy wrzucać do jednego worka, szufladkować skrupulatnie według własnego uznania, a największymi wrogami kobiet w tym względzie są właśnie... kobiety. Z jednej strony bezdzietne, które skupiają się na własnym rozwoju i karierze - źle, z drugiej matki rezygnujące z pracy dla dzieci - też nie bardzo, bo bierne zawodowo, a pomiędzy matki pracujące - świetnie, picuś glancuś. Ale jak to tak dziecko tylko słoikami karmić? Do żłobka oddawać? Zaniedbywać dziecko dla kariery? Nieładnie.
To co z tym macierzyństwem?
Pełna dobrych chęci starałam się zająć stanowisko i opowiedzieć za którąś ze stron. Być mądra i mieć własne zdanie. Ale skapitulowałam. Łudzimy się, że kobiety mają dzisiaj wybór, ale tak naprawdę nie dajemy im takiej możliwości. Bez pracy bywa krucho, z pracą lepiej, ale brakuje żłobków (u mnie na wsi wcale ich nie ma - nie masz babci to masz przechlapane, a opiekunka zabiera pensję). Nawet tam, gdzie nie ma problemów finansowych - ostatnie pokolenia tak starały się obudzić w kobietach ambicję, że trudno ją teraz wyciszyć i choćby na chwilę z niej zrezygnować. Bo dlaczego to my rodzimy, a nie mężczyźni? Może to i nie bardzo sprawiedliwe, ale coś mi się wydaje, że niewiele z tym jesteśmy w stanie zrobić. Popadamy ze skrajności w skrajność i wcale się nie dziwię, że się w tym gubimy. Posiadanie dzieci to prawo naturalne, a my w nim nieźle namieszaliśmy. Starałam się nawet myśleć krytycznie o kobietach odkładających macierzyństwo i nie potrafiłam.
* * *
W maju 2012 pewna dwudziestopięcioletnia kobieta zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym i zamarła z przerażenia. Była niedługo po studiach, na początku swojej kariery zawodowej zadowolona, że udało jej się znaleźć pracę z normalną umową kilka dni po otrzymaniu dyplomu. Oczywiście, że chciała kiedyś mieć dzieci, nawet trójkę i piec im babeczki w deszczowe jesienne popołudnia. Ale to miało być kiedyś, może za rok, a może już jutro. Problem w tym, że jutro zawsze było w przyszłości, a nie dzisiaj. I tak mijały miesiące, zmieniając się w lata. Wieczna prokrastynacja macierzyństwa z wiarą, że na wszystko jest czas. Dzisiaj, wychowując niemal czteroletniego synka, jest wdzięczna matce naturze, że zdecydowała za nią, bo sama bała się zrealizować swoje marzenia o rodzinie w strachu przed tak dużą odpowiedzialnością i utratą pracy, z brakiem rozwoju i zaprzepaszczeniem ambicji włącznie.
Ja - dziękuję.
Prawo do zdjęcia ma Fundacja Mamy i Taty
Brak komentarzy: