Jak dziś pamiętam, gdy ślęczałam nad kartką papieru i starałam się narysować księżniczkę. Zawsze zazdrościłam Siostrze, której wychodziło to nadzwyczaj dobrze. Jej rysunki przypominały mi wtedy disnejowskie ideały piękności, a moje "stwory" miały raczej bliżej do bohaterów Nocy żywych trupów niż Królewny Śnieżki. Gdybyśmy miały stworzyć rysunki do Pięknej i Bestii to nie ulega wątpliwości, która z nas zajęłaby się stworzeniem której postaci.
Chęci jednak miałam wiele. Jakiś czas temu spotkałam się z formą zdobienia zwana decoupage, czyli metoda serwetkowa. Idea jest prosta - na specjalny klej (oparty na wikolu, czyli taki, który po wyschnięciu jest przezroczysty i wodoodporny) przyklejamy serwetkę do podłoża - drewna, papieru, a nawet metalu, a na koniec lakierujemy i w ten sposób powstaje małe cudo. Kusiło mnie to bardzo - malować nie potrafię, ale przyklejanie za to idzie mi całkiem nieźle. Poznałam tę formę zdobienia podczas pracy w dziale z artykułami kreatywnymi. Koleżanka pokrótce wyjaśniła, jak to się robi, a ja kupiła potrzebne materiały. Nikt mnie nie uczył, nie chodziłam na kursy ani nie czytałam książek na ten temat. Zaczęłam spełniać swoje dziecięce marzenia o tworzeniu pięknych rzeczy.
Pierwsza rzecz wyszła mi jako tako, druga trochę lepiej, a trzeciej to już nawet nie wstydziłam się ludziom pokazać. Po raz kolejny okazało się, że determinacja się opłaca.